Co jest we mnie…
Rocznik stanu wojennego… rocznik pierwszych wolnych sobót w szkołach – tak zaczęła się moja czteroletnia edukacyjna przygoda w XVI LO w klasie humanistycznej "b". Wielu wspaniałych i oddanych swej pracy profesorów czuwało nad moimi postępami w nauce… w sercu i na życie piętno swoje najmocniej jednak odcisnęło troje z nich. Dla nich, o nich… z ciepłymi myślami i wielką wdzięcznością piszę ten tekst. Do dzisiaj w mojej głowie plącze się tekst: "Gallia est omnis divisa in partes tres, quarum unam incolunt Belgae, aliam Aquitani, tertiam, qui ipsorum lingua Celtae, nostra Galli appellantur…" nauczony na pamięć i recytowany z mozołem na lekcji łaciny… wtedy też powraca przed oczy niezapomniany Pan Dyrektor Lis. Udawana surowość a serce złote… W zaciszu dyrektorskiego gabinetu dwójkami zaliczałyśmy tłumaczenia na język polski tekstów z "Vox Latiny".
Odkąd istnieje szkoła uczniowie chcą przechytrzyć swojego nauczyciela… nauczony na pamięć cały tekst (bez znaczenia poszczególnych łacińskich słówek) i już… będzie pozytywna ocena. Trzeba tylko bacznie obserwować Pana Dyrektora, kiedy przewróci kartkę w swoim podręczniku, bo tekst nie znajdował się na tej samej stronie. Adrenalina, stres i… jakże gładko wyrecytowany cały tekst – uczeń triumfuje – a Pan Dyrektor ze stoickim spokojem (i skrywanym uśmiechem) pyta: "Dziewczęta czy wy macie inne podręczniki niż ja?" – ach gdyby tak cofnąć czas… do tej chwili, do tej sekundy, gdy palec Pana Dyrektora zaszeleścił o kartkę… a tak cały misterny plan na nic… Na nic?… no właśnie – niezupełnie… nauka uczciwości!!! – kosztowała sporo, ale ile satysfakcji, kiedy zaliczyło się czytankę jak należy. Czas pokazał, że i wiedza w tym przypadku nie była bez znaczenia – wszystkie te słówka, deklinacje, koniugacje i składnie przydały mi się później na lektoracie łacińskim na studiach historycznych.
"Wiosna przyjdzie na test"… 21 marca 1985 roku, klasa maturalna – hasło: "Zróbmy sobie dzień wagarowicza" – tuż za szkołą działki, ciepły dzień – ucieczka ze szkoły. Na piątej lekcji miał być język polski, którego uczyła nas od pierwszej klasy Pani Profesor Maria Minkiewicz–Mrajca. Wspaniały człowiek, o ogromnym poczuciu humoru i dystansie do siebie, fenomenalny nauczyciel – przewodnik nie tylko po świecie literatury. Umiejętnie potrafiła łączyć wysokie wymagania wobec uczniów z wyrozumiałością wobec ich młodzieńczych słabości. Beztroska laba i nagle… ktoś rzuca: "Na polskim miał być test powtórkowy do matury z romantyzmu, przekładaliśmy go już dwa razy". Krótkie i jakże wymowne spojrzenia po sobie. Trzeba wrócić… Wiosna przyszła na test, napisała – poniosła też surowe konsekwencje za nieobecności na wcześniejszych lekcjach… ale też poznała nie tylko słownikową definicję autorytetu.
"Historia magistra vitae est"… Pani Profesor Wanda Janda – wielki profesjonalizm, ogromna wiedza, zamiłowanie do nauczania o przeszłości, siła spokoju i zawsze bardzo wysoko zawieszona porzeczka dla uczniów. Dla wielu z nas marzeniem była ocena dostateczna… po czterech latach okazało się, że ta walka oznaczała zwycięstwo na maturze… dobrze zdanej z historii przez całą klasę. A ja w tym boju o ocenę – co przełożyło się także na wiedzę – rozpędziłam się najbardziej… Jestem absolwentką UJ – kierunek historia, specjalność: nauczycielska, od wielu lat czynnym nauczycielem tego przedmiotu, obecnie w szkole średniej. Wszystko to kim jestem i jaka jestem jako nauczyciel zawdzięczam krakowskiej "szestnastce", bo jest we mnie trochę Pana Dyrektora Lisa, część Pani Profesor Marii Minkiewicz-Mrajcy i sporo Pani Profesor Wandy Jandy. A tytuł zaczerpnęłam z twórczości K. K. Baczyńskiego i wszystkich odsyłam do jego wierszy a w szczególności do tego jednego "Co jest we mnie".
Bogumiła Gleń-Balicka
(klasa humanistyczna "b", rok zdawania matury 1985)